Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 19 lutego 2015

The Theory of Everything (Teoria wszystkiego) - recenzja filmu


Stephan Hawking jest uważany za jednego z największych fizyków wszechczasów. Jego liczne wywody i myśli do dziś stanowią wielki skarb dla wszystkich ludzi, których obchodzi co nieco otaczający nas świat. Jego "Krótka Historia Czasu" zdominowała listę książkowych bestsellerów w Wielkiej Brytanii na okres kilkudziesięciu tygodni. Napisana ona była naprawdę zrozumiałym językiem, a to tylko pomogło w rozpropagowaniu myśli wielkiego naukowca.
Jednak droga, która prowadziła na szczyt nie była prosta, a wręcz bardzo wyboista. 
Nic więc dziwnego, że powstało już nieco filmów na temat Stephana Hawkinga, ale dopiero teraz mamy okazję zapoznać się z tym, który ma za zadanie dotrzeć do jak największej liczby widzów.
Jak zatem wypadła ta produkcja? Czy jest to porywające dzieło opowiadające o wielkim człowieku?
A może tylko kasowy hit, który nie został najlepiej zrealizowany? Zapraszam!


"A brief...
Na początku musimy ustalić pewien fakt. Z dzieła Jamesa Marsha żaden film naukowy. Nie jest to też typowe dzieło biograficzne. Nie mamy tutaj za dużo dat, czy też dodanych realnych wspomnień. Raczej jest to dramat, który stara się mocno czerpać z życiorysu Hawkinga i jego rodziny. W dodatku powstał on na podstawie książki jego pierwszej żony, a tutaj mam parę zastrzeżeń. Ale po kolei.
Historia w "Teorii wszystkiego" jest znakomita, a to wszystko dzięki umiejętnemu połączeniu. Życie Stephana Hawkinga jest największym twórcą scenariusza, ale Anthony McCarten dosypał tutaj mnóstwo wątków, które tylko dodają filmowi emocji. Przykładowo w realnym świecie Jane Hawking o chorobie Stephana dowidziała się, gdy go poznała, a tutaj dopiero po jej zakochaniu w nim. Tego typu rzeczy nie zmieniają biografii, a tylko dodają dziełu dramatyzmu. Sama fabuła jest połączona także piękną klamerką narracyjną, a takie rzeczy w filmach, gdzie ma być ukazana pewna łączność mimo upływu czasu, jest praktycznie zawsze dobra. Tym bardziej się ona tutaj udała, gdyż dzieło Jamesa Marsha opowiada przecież o człowieku, który badał istotę czasu. Dlatego też doceniam tutaj niesamowite zakończenie, które na długo zapadnie w pamięć.
Tak jak już wspomniałem fabuła jest znakomita, ale nie uniknięto tutaj paru zgrzytów. Przede wszystkim szkoda, że inspirowano się głównie zwierzeniami jego pierwszej żony. Dlatego też w filmie zabrakło historii drugiego małżeństwa, a troszkę tego szkoda. Ale to nic, bo przecież dzieło to miało zainspirować do otworzenia Wikipedii i poczytania o wielkim człowieku. 


...history...
Jak natomiast wypadły tutejsze kreacje aktorskie? W sumie to zabraknie mi tutaj słów, gdyż większość zagrała tutaj naprawdę znakomicie. Zwłaszcza, że nie brakło tutaj brytyjskiej nutki aktorskiej, którą zawsze lubiłem.
Rola Eddiego Redmayne (grał on tutaj Stephana Hawkinga) jest tutaj tak znakomita i przejmująco zagrana, że jest on moim OSCARowym faworytem. W zasadzie to nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek potrafił odegrać tą rolę lepiej. Tym bardziej, że Eddie (w tymże filmie) naprawdę bardzo przypomina Stephana. Nie zabrakło tutaj również znakomitej roli kobiecej, którą odegrała Felicity Jones (Jane Hawking). W pewnym momencie to ona prezentowała tutaj główną rolę, co też znakomicie pokazuje ówczesne życie rodziny fizyka. Felicity Jones nie bała się pokazać naturalnych emocji, co również jej się chwali. Reszta aktorów również zagrała świetnie (nikt negatywnie się nie wyróżnił), ale to właśnie te dwie role szczególnie zapadły mi w pamięć. W samej obsadzie znaleźli się jednak tak znakomici aktorzy jak David Thewlis i Charlie Cox.


...of...
Od strony technicznej "Teoria Wszystkiego" również wypadła znakomicie. Lokacje oraz ubiór postaci świetnie wpasowują się w ówczesne życie ludzi, a na postaciach widać upływający czas (może tylko nie do końca to wyszło na pierwszej żonie, ale tylko w sensie wyglądu). Nie występują tutaj większe  wady, gdy spojrzymy ma montaż, czy też jakość dźwięku.
Ścieżka muzyczna to natomiast absolutne cudo, które zostało nagrane przez Johanna Johannsona. Słuchając tych utworów niejednokrotnie przeszły mnie dreszcze i ciarki, gdyż są one mocno nacechowane emocjonalnie. Dlatego też wielkie brawa dla kompozytora, bo tylko podsycił on wielkość opowiadanej historii.

time..."
Czy zatem warto obejrzeć dzieło Jamesa Marsha? W mojej opinii jest to obowiązkowa pozycja, która jest mocno "naelektryzowana" emocjonalnie. Pokazuje ona historię mężczyzny, który wbrew wszystkiemu stał się wielki oraz kobiety, bo ona pomogła mu w tym dziele. 
Bardzo się cieszę, że taki film powstał, a teraz z niecierpliwością będę czekał na nowe dzieła Jamesa Marsha!

OCENA: 5/5

PS Nie jestem właścicielem obrazków i trailera! Nie roszczę sobie do nich żadnych praw (wiem, że dałem tutaj powtórzenie).

2 komentarze:

  1. Zaciekawił mnie ten film. ;) Obsada również wydaje się być bardzo dobra.

    lady-aria.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz! :) Jeszcze raz serdecznie polecam film, a także polecam śledzenie moich dalszych poczynań! :)

      Usuń