Witam na moim blogu! :) Jestem rssygula i chętnie poopowiadam wam o moich zainteresowaniach. Głównie znajdzie się tutaj sporo informacji o grach komputerowych (recenzje, zapowiedzi, proces tworzenia, odwołania kulturalne), nieco historii i literatury oraz szczypta piłkarskiej ligi włoskiej. Miłego czytania! :)
Historia wbrew pozorom często się powtarza. Dzisiaj skupię się na jej konkretnych elementach. Będzie to opis rozpadów wielkich państw. Dlaczego tak się z nimi dzieje? Zapraszam do czytania!
Cesarstwo rzymskie w V wieku naszej ery coraz bardziej słabło. Na taką sytuację wpływały zarówno buntownicze plemiona barbarzyńców, jak i słaba polityka wewnętrzna. Ten ostatni czynnik nieraz spowodował rozpad wielkich cywilizacji. Dlaczego? Bardzo trudno jest zarządzać olbrzymim terytorium, zwłaszcza kilkaset lat temu. Tym bardziej, że wrogowie takiego imperium nie śpią i stale dążą do osłabienia potęgi hegemona. Tak właśnie było ze starożytnym Egiptem. Państwo to nie miało sobie równych, zarówno na arenie militarnej i gospodarczej. Dlaczego więc upadło. Oczywiście, że na to wydarzenie miało wpływ mnóstwo czynników, jednak najwięcej złego dla Egiptu zrobił zastój w rozwoju. Podobnie było z Rzeczypospolitą Obojga Narodów. Szlachta zrywała sejmy, przez co państwo zastygało w rozwoju prawnym. Czy każde potężne państwo musi się rozpaść? Nie, każde piszę własną historię. Jednak warto zauważyć, że tylko dzięki dawnym potęgom istnieją te współczesne. Kto z założycieli Stanów Zjednoczonych pomyślałby, że państwo to stanie się w przyszłości potężną strukturą, która ma bardzo duży wpływ na otaczający nas świat. Dlatego też każde potężne państwo powinno dostrzec pewną granicę ekonomiczną i militarną. Przesada może doprowadzić do rozpadu, o czym przekonał się Aleksander Wielki. Jego ojciec Filip zbudował mu wielką podstawę do rządzenia, co jego syn wykorzystał aż do przesady. Jednak umiar osiągnąć jest bardzo trudno, w każdej dziedzinie życia. Inną wielką machiną, która rozpadła się od zbyt dużej chęci posiadania była III Rzesza. Państwo to podbiło prawie całą Europę. Po ośmieszeniu Francuzów Hitler nie zamierzał się cofnąć, chciał więcej. Logiczne, że resztki europejskich aliantów stanęła do obrony Anglii.
Dzisiaj wpis był nieco krótki, jednak obiecuję poprawę. Na pocieszenie zapraszam do odsłuchania utworu Angeli i Jeffa van Dyck "We are all one". Piosenka pochodzi z gry "Medieval II: Total War", a jej przesłanie jest akutalne także dziś. W końcu wojna nigdy się nie zmienia...
PS Nie jestem twórcą filmiku i nie roszczę sobie do niego żadnych praw.
Niestety coraz rzadziej
jesteśmy zaskakiwani przez twórców gier. Dlatego też słysząc o
dziele niemieckiego studia Yager byłem bardzo ostrożny. Twórcy
obiecywali, że gra nie będzie bezmyślną strzelanką TPP, a grą
przedstawiającą prawdziwe piekło wojny. Czytając recenzję w
mediach spotkałem się z różnymi opiniami. Postaram się
przedstawić w jak najlepszy sposób zalety i wady Spec Ops: The
Line.
Tytułem wstępu powiem, że
seria Spec Ops istniała na rynku od dłuższego czasu. The Line nie
jest powiązane z poprzednikami, w żadnym możliwym sensie. Zarówno
skalą budżetu, wykonania jak i podejścia do samej rozgrywki.
Zacznę może od opisania założeń fabularnych tej produkcji.
Głównym bohaterem Spec Ops: The Line jest Martin Walker, jest on
doświadczonym żołnierz Delta Force. Nasz bohater zostaje wysłany
do Dubaju w celu odnalezienia Johna Conrada, dowódcy 33 batalionu.
Martin przywiązuję ogromną wagę do możliwości odnalezienia tej
osoby, gdyż posiada on dług wobec niej. John uratował mu życie na
poprzedniej misji. Założenia fabularne może nie wyglądają na
imponujące, jednak Spec Ops: The Line posiada najlepszą fabułę w
historii strzelanek. Warto wspomnieć, że inspiracją dla twórców
była książka Josepha Conrada „Jądro Ciemności” i film
Francisa Coppoli „Czas Apokalipsy”.
Początkowo Martin liczy, że
wraz ze swoim oddziałem odnajdzie Johna i zostanie bohaterem. Jednak
jak wiadomo na wojnie nie ma takich osób. Z czasem kolejne
straszliwe wydarzenia będą coraz bardziej pogrążać psychikę
Walkera i jego podwładnych. Postaram się ich teraz krótko opisać.
Pierwszy z nich to John Lugo – elitarny snajper Delta Force. Jest
to człowiek, który za priorytet uznaje wykonanie celu misji.
Kolejnym członkiem oddziału jest Alphanso Adams. To gość o mocnym
charakterze, który nie boi się być sobą. Widząc wojenne piekło
wybiera przede wszystkim niesienie pomocy dla cywili. Jadąc na wojnę
wszyscy spodziewają się miłej, przyjemnej zabawy. Cała historia
przedstawiona w Spec Ops: The Line jest pełna różnych ukrytych
przekazów oraz dylematów moralnych. Tutaj też dzieło Yager
pokonuje twór Josepha Conrada. Tutaj to my decydujemy o wszystkim.
Każda nasza decyzja musi zostać podjęta natychmiastowo, tylko od
Martina zależy co wybierze. Zawsze priorytetem jest mniejsze zło.
Teraz postaram się podać przykład takiej sytuacji. Oddział Delta
dostaje komunikat o poszukiwanym celu. Jest to pewien pułkownik,
który musi przeżyć. Jednak po dotarciu na miejsce okazuje się, że
trzeba dokonać trudnego wyboru.
Uratować żołnierza, czy też
spróbować uwolnić cywilów. Każda taka decyzja wpływa na relacje
w drużynie i doprowadza do wielu konfliktów. W końcu kwestia
moralności leży w każdym z nas. Warto dodać, że to co dzieje się
w Dubaju nie jest normalne. Tutaj Amerykanie nie są ukazani jako
zbawiciele świata. W głównej mierze Delta walczy z... właśnie
nimi! Batalion 33 rozgościł się w Dubaju i robi tam co chce. Niestety, na wojnie budzą się pierwotne instynkty
ludzkie, niestety kosztem cierpienia cywili. Przez całą
grę obserwujemy stopniową przemianę głównego bohatera.
Początkowo Martin Walker jest pewnym siebie mężczyzną. Jednak z
każdym dniem tego piekła staję się coraz słabszy. np. zaczyna
majaczyć ,wymiotować, mieć zwidy. W której innej grze wojna jest
przedstawiona tak realistycznie?! Warto dodać, że gra potrafi wmówić, że ty sam jesteś potworem. Dzięki błędnym decyzjom na wojnie giną ludzie, często przypadkowo. Takie wrażenie potęgują różne napisy na ładowaniach np. "Czy wciąż jesteś dobrą osobą?" Może z mojego opisu niewiele
wynika, ale genialną fabułę poznacie z samej gry. Jak natomiast
się gra w to cudo?
Przypomina to każdy niezły shooter
trzeciosobowy. Mamy więc plastyczne osłony i realistycznie
działające bronie. Już dla samej rozgrywki warto zainteresować się tym tytułem, jednak to klimat i fabuła są wisienką
na torcie. Teraz postaram się opisać stronę techniczną produktu.
Gra powstała na silniku Unreal Engine 3. Jednak jak ona ślicznie
wygląda... Mimo swojego wieku Unreal Engine 3 daję radę,
stwierdzam iż jest to najładniejsza produkcja oparta na tym
enginie. Zniszczony Dubaj jest także miejscem dla eksperymentów
fizycznych. Świetne efekty burz piaskowych, zniszczeń jak i
wykrywania kolizji są wręcz wybitne. Jako, że testowałem wersję
na komputery osobiste muszę opisać też optymalizację. Na moim
średniej klasy sprzęcie gra chodziła bardzo płynnie,
''zastanawiała się'' tylko zaraz po wczytaniu. Teraz postaram napisać troszkę o ścieżce dźwiękowej Tutaj panowie z Yager ponownie
wykazali się swoim kunsztem. Ścieżka dźwiękowa, która powstała
na samą potrzebę gry jest rewelacyjna. Zresztą proszę odsłuchać.
Jednak twórcy wpadli też
na inny genialny pomysł. W trakcie większych strzelanin możemy
usłyszeć klasyki Rocka z lat 70/80. Wszystko to ma na celu ukazać
bezsens wojny. Zabijamy, mordujemy, koniec muzyki. Teraz tylko
zastanawiamy się ilu ojców osierociło rodziny. Prawie żadna inna
gra nie zmusza nas do takich wniosków. Jednak tutaj jest inaczej. Tutaj pokażę przykład takiej muzyki.
Warto dodać, że aktorzy bardzo dobrze odegrali wszystkie postacie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Nolan North, człowiek legenda. Podkładał on mnóstwo głosów do przeróżnych gier, ale tutaj pokazał swój wielki kunszt. Zagrał rewelacyjnie i sądzę, że zasłużył sobie tą rolą na same cenne wyróżnienia.
Podsumowując Spec Ops: The
Line to dzieło wybitne. Zaczyna ono też być dostrzegane przez
znawców kultury, nie tylko fanów gier. Jeśli tylko chcecie przeżyć
horror wojny to zapraszam do zagrania. Tym bardziej, że gra kosztuje
całkiem niewiele. Grę ukończyłem dwukrotnie, za każdym razem
zajęło mi to 6,5 godziny. Obie wycieczki były zupełnie inne, a to
przez różne wybory moralne i decyzje. Warto wspomnieć, że gra
podsiada też tryb wieloosobowy i kooperację (odpieranie fal
przeciwników). Jednak tego typu zabawa nijak ma się do trybu
jednoosobowego. Jeśli jednak nie dostrzegliśmy sensu Spec Ops: The
Line to najpewniej będziemy się dobrze bawić w pozostałych trybach. W sumie
można stwierdzić, że gra ma wymowę antywojenną. Dodam też, że
bez płynnej znajomości języka angielskiego nie ma się co zabierać
za grę. Tylko z nią zrozumiemy całą fabułę i docenimy kunszt
twórców. Niestety na tej linii polski wydawca zawalił sprawę.
(Cenega)
Czas na krótkie
podsumowanie. Nie ma gier idealnych. Jednak pomimo drobnych
niedopracowań Spec Ops: The Line jest grą niesamowitą. Może też
czymś więcej niż tylko bezmyślnym shooterem. Liczę, że Yager
stworzy kiedyś kolejną grę o podobnym charakterze. Moim zdaniem jest to najlepszy shooter wojenny na rynku. Brawo dla 2k,
które jest ogólnoświatowym wydawcą gry. Gorąco polecam i
dziękuję za przeczytanie mojej recenzji!
Ocena 10/10
+klimat
+rozgrywka
+trudne wybory
moralne
+znakomita
fabuła
+świetna
oprawa graficzna
+rewelacyjna
oprawa dźwiękowa (muzyka i odgłosy bitwy)
+świetnie
dobrani aktorzy
+warto kilka
razy przejść
+niezłe multi
+wciągający
tryb kooperacji
-brak polskiej
wersji językowej ( minus troszkę na siłę, ale wydawca MUSI
oferować taką opcję Nie chodzi tutaj o brak zrozumienia treści gry z mojej strony, lecz nie każdy musi płynnie rozumieć język Szekspira)
Na koniec zapraszam do oglądnięcia jednej ze scen Spec Ops: The Line, który gra bardzo silnie na emocjach. Jeśli zamierzasz zagrać, to omiń ten filmik!
PS Nie jestem autorem filmików i zdjęć. Nie roszczę sobie do nich żadnych praw.
Ekranizacja książki
J.R.R. Tolkiena musi być hitem. Tak pomyślała zdecydowana
większość osób wybierająca film z repertuaru kin. Książka była
bardzo dobra, niestety Peter Jackson nie stworzył dobrego obrazu.
Zacznijmy od tego, że całą historię podzielono na trzy dzieła. Nie
ma co ukrywać, że pomysł ten wydawał się dziwny, ale w gruncie
rzeczy sensowny. Takie argumenty jak lepsze ukazanie świata Tolkiena
czy zgłębienie fabuły też zaprosiły mnie do wygodnego
rozsadzenia się w fotelu kinowym. Niestety, zawiodłem się. Okazało
się jednak, że Peter Jackson byłby w stanie zrobić ten film w
dwóch częściach, a może i jednej nieco dłuższej. To co w
książce było odpowiednio wyważone i pozwoliło chłonąć klimat
tu zanikło. W filmie występuje mnóstwo dialogów, niestety są one
drętwe. Przypomina się też stwierdzenie „masło maślane”, nic
nowatorskiego nie wynika z rozmów trwających nawet kilka minut!
Dialogi mogą być esencją filmu, pod warunkiem, że wnoszą coś do
fabuły i zapadają w pamięć. Niestety tu tak nie jest. Dzieło to
zawiera wiele scen walk, niestety poza efektami komputerowymi nie
odczujemy w ogóle klimatu książkowego. Warto wspomnieć o grze aktorskiej. Jest ona przeciętna, tylko Ian McKellen nie zawiódł. Gandalfa zagrał w bardzo dobry sposób.
Spodobał mi się ku mojemu
zaskoczeniu polski dubbing. Nie kłuje on w uszy i dobrze się go
słucha. Może tylko głos Golluma został źle dobrany. Ścieżka
dźwiękowa też jest słaba i nie umywa się do tych z innych dzieł
Petera Jacksona. Jedynie jeden utwór spodobał mi się, ale była to
kilkusekundowa wstawka. Plusem filmu są niewątpliwie niesamowite
efekty komputerowe i dobra kreacja świata. To ratuje „Hobbita”
przed totalną klęską. Podzielenie filmu na trzy części miało
sens z punku widzenia wydawcy. Lepiej zarobić trzy razy więcej niż
tylko raz. A taka opcja jest możliwa, gdyż dzieła Petera Jacksona
są niezwykle popularne. Myślę, że każdy fan Tolkiena powinien
zaryzykować i kupić film. Całej reszcie zdecydowanie odradzam
dołączanie do kompanii Thorina.
Najlepiej przeczytać książkę
lub obejrzeć ponownie „Władcę pierścieni”. Nie spodobały mi
się natomiast sceny wymyślone przez Jacksona. Nie pasowały one w
ogóle do uniwersum książkowego i zostały dodane dla przedłużenia
filmu. Niestety film ten powstał jedynie do zagryzania pop-cornem w
kinie, nie natomiast dla zrobienia porządnego dzieła w realiach
Śródziemia. Smutna prawda, ale już nie czekam na drugą część.
Ocena
4/10
+niezły
polski dubbing
+dobra
kreacja świata „Hobbita”
+świetne
efekty komputerowe
-zepsucie
klimatu książki i uniwersum
-słabe dialogi
-beznadzieje
sceny wymyślone przez reżysera
-sztuczne
przedłużanie filmu
-wybranie
efektów komputerowych jako priorytetu, niestety kosztem sensownej
fabuły, którą znamy z książkowego pierwowzoru
-przeciętna
gra aktorska
PS Nie jestem autorem zdjęć. Ich źródłem jest Internet i nie roszczę sobie do nich żadnych praw.
Miejscowość powstała
prawdopodobnie w XIII wieku, jednak pierwszy raz zostało wspomniana dopiero w 1384 rokum jako część Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W tamtych latach ziemiami tymi rządził doskonale nam znany
Władysław Jagiełło.
Początkowe zapisy stwierdzały istnienie
jedynie portu i małej wioski, jednak z biegiem lat powstało tam
miasto. Od końca XV wieku zamek czerkaski był bardzo ważnym
miejscem oporu przeciw najazdom groźnych Tatarów. W ramach
Unii Lubelskiej z 1569 roku Czerkasy przyłączono do Korony
Królestwa Polskiego, było one siedzibą powiatu należącego do
województwa kijowskiego. Osobą wręcz ubóstwianą za działanie na
rzecz miasta był polski wojewoda kijowski Eustachy
Daszkiewicz. Wbrew wszelkim pozorom jest to postać znaczna, hetman
wojsk zaporskich (w latach 1528-1533r.) oraz właśnie starosta
czerkaski, kaniowski i krzyczewski. Celem istnienia zamku było
odpieranie ataków ze strony Tatarów i wspieranie wypraw na
Siewierszczyznę. Szczególnie sławna jest wyprawa z roku 1514
zakończona bitwą pod Orszą, w której wygrały wojska
polsko-litewskie mimo znacznie mniejszej liczebności. W 1648 roku
Czerkasy zostały zabrane Rzeczypospolitej Obojga Narodów, gdyż
zajęli je Kozacy.
Miasto stało się wtedy siedzibą pułku
tejże armii. Po zakończeniu wojen z wojskami zaporskimi miasto
powróciło do Korony Królestwa Polskiego. W roku 1768 podczas
powstań hajdamaków ( byli to rebelianci występujący przeciw
Rzeczypospolitej Obojga Narodów) miasto zostało zdobyte i
obrabowane. W 1792 roku w ramach II rozbioru miasto zostało
przyznane Imperium Rosyjskiemu. Od 1991 roku jest to miasto ukraińskie.
Warto też wspomnieć o wspomnieniu Czerkas w powieści Henryka
Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem”, pozwolę sobie zacytować
fragment rozdziału 8, tomu I:
„Kozacy bowiem grodowi i
czerń masami poczęli na Sicz uciekać. Szlachta kupiła się po
miastach. Mówiono, że pospolite ruszenie ma być w południowych
województwach ogłoszone. Niektórzy też i nie czekając na wici
odsyłali żony i dzieci do zamków, a sami ciągnęli pod Czerkasy.”
W 2005 roku miasto liczyło 293,3 tysięcy mieszkańców. Samo miasto
ma powierzchnię 78 km² natomiast jego obecnym merem(prezydentem,
burmistrzem) jest Serhij Odarycz, który należy do Partii Wolnych
Demokratów. Ciekawym odnotowania faktem jest, że partnerem miasta
jest Bydgoszcz. Czas na krótkie podsumowanie. Mam nadzieję, że
wielu czytelników zaciekawiła historia tego miasta. Jest ona bardzo
ciekawa i warta poznania dogłębniej, jednak aby to zrobić
zapraszam do samych Czerkas.
PS Źródłem obrazków jest Internet, nie jestem autorem ilustracji.
Coraz częściej docierają do nas
informację, że to Japończycy są autorami ciekawszych projektów
technologicznych i gospodarczych. Są to jednak też ludzie honoru,
którzy nie posuną się do kradzieży, czy zabójstwa. Skąd to
wiem? Wystarczy przyjrzeć się przebogatej historii tego kraju.
Państwo japońskie wywodzi się z plemienia, a następnie królestwa
Yamato, którego centralnym miejscem była wyspa Honsiu.
Wydarzenia
te miał miejsce w VII w.p.n.e. Pierwszym historycznym władcą był
Jimmu. Przeskoczmy jednak teraz do X i XI wieku. Do władzy doszedł
wtedy cesarz Fujiwara, za jego rządów wyłoniła się nowa klasa
rycerska. Mianowicie byli to samurajowie, którzy byli podlegli panom
feudalnym. Aż do 1542 roku żaden Europejczyk nie mógł pochwalić
się faktem eksploracji Japonii, pierwsi tym osiągnięciem mogli
pochwalić się kupcy portugalscy. W XIX wieku kraj musiał określić
swoją przynależność. To wtedy doszło do słynnej wojny Boshin,
podczas której walczyli ze sobą zwolennicy tradycjonalizmu i
gruntownej nowoczesności. Przenieśmy się jednak do czasów I
wojny światowej, w której Japonia opowiedziała się po stronie
jednego z sojuszu, zwanego Ententą. Jak powszechnie wiadomo
wspomniany blok państw wygrał jedną z największych zawieruch w
dziejach ludzkości. Przeskoczmy teraz do 1940 roku, gdyż wtedy
Japonia dołączyła do państw Osi. Skąd ta nazwa? Od nazwy stolic
najważniejszych państw bloku: Berlina-Rzymu-Tokio. Japonia mimo
formalnego przynależenia do wspomnianego ugrupowania, praktycznie
nie brała udziału w wojnie. Aż do 7 grudnia 1941 roku, gdy
Cesarska Marynarka Wojenna zaatakowała amerykańską bazę wojskową
Pearl Harbor na Hawajach. Był to jeden z najgorszych dni w historii
Stanów Zjednoczonych. Gdy prezydent Roosvelt dowiedział się o
ataku był zszokowany. Po tym wydarzeniu Japonia rozpoczęła walkę
ze Stanami Zjednoczonymi. Większość potyczek toczyła się na
malutkich wyspach Pacyfiku. Japonia ośmieszała wroga, aż do bitwy
o Midway, która stała się faktem 4 czerwca 1942 roku, a zakończyła
7 dnia tego samego miesiąca i roku. Była to gigantyczna walka
lotniczo-morska. Amerykanie po kilku dniach wygrali bitwę.
Z każdą
kolejną potyczką Japończycy zbliżali się ku przegranej. Warto
wspomnieć tu o takich bitwach jak obronę lotniska na wyspie
Peleliu. Gdybym miał opisać cały udział tego kraju w wojnie,
pisałbym do najbliższych wakacji. Amerykanie nigdy nie mogli
zrozumieć dlaczego niektórzy Japończycy woleli śmierć od
ucieczki. Wynikało to ze sprawy honorowej. Momentem przełomowym
było zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Pierwsze
miasto zostało zrównane z ziemią 6 sierpnia, a drugie 9 sierpnia
1945 roku. Ówczesny cesarz Hirohito był zmuszony podpisać akt
kapitulacji 2 września 1945 roku na pancerniku armii Usa. Cesarz
podjął decyzję o poddaniu się tylko dlatego, iż uderzono w
obywateli bez żadnej winy. Po wojnie Japonia zaczęła rodzić się
na nowo. Przeskoczmy teraz do 11 marca 2011 roku. To wtedy Tsunami spustoszyło
ten kraj.
Zginęło mnóstwo ludzi, ale gdyby w szkołach japońskich
nie uczono jak się zachować w takiej sytuacji straty byłyby dużo
większe. Myślę, iż po przypomnieniu was skróconej historii
Japonii( z naciskiem na II wojnę światową) uwierzycie w ludzi
honoru. Mieszkańcy tego kraju są nimi z pewnością. Żaden
Homefront nie będzie mi wmawiał, że taki kraj skapitulowałby bez
walki. Nigdy! Cóż wypada kończyć moją opowieść, zrobię to
jednak żegnając się japońskim okrzykiem bojowym.
Banzai!
PS Nie jestem autorem obrazków, źródłem zdjęć jest Internet.