Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 października 2013

Troszkę o potężnych państwach. cz.1

Historia wbrew pozorom często się powtarza. Dzisiaj skupię się na jej konkretnych elementach. Będzie to opis rozpadów wielkich państw. Dlaczego tak się z nimi dzieje? Zapraszam do czytania!
Cesarstwo rzymskie w V wieku naszej ery coraz bardziej słabło. Na taką sytuację wpływały zarówno buntownicze plemiona barbarzyńców, jak i słaba polityka wewnętrzna. Ten ostatni czynnik nieraz spowodował rozpad wielkich cywilizacji. Dlaczego? Bardzo trudno jest zarządzać olbrzymim terytorium, zwłaszcza kilkaset lat temu. Tym bardziej, że wrogowie takiego imperium nie śpią i stale dążą do osłabienia potęgi hegemona. Tak właśnie było ze starożytnym Egiptem. Państwo to nie miało sobie równych, zarówno na arenie militarnej i gospodarczej. Dlaczego więc upadło. Oczywiście, że na to wydarzenie miało wpływ mnóstwo czynników, jednak najwięcej złego dla Egiptu zrobił zastój w rozwoju. Podobnie było z Rzeczypospolitą Obojga Narodów. Szlachta zrywała sejmy, przez co państwo zastygało w rozwoju prawnym. Czy każde potężne państwo musi się rozpaść? Nie, każde piszę własną historię. Jednak warto zauważyć, że tylko dzięki dawnym potęgom istnieją te współczesne. Kto z założycieli Stanów Zjednoczonych pomyślałby, że państwo to stanie się w przyszłości potężną strukturą, która ma bardzo duży wpływ na otaczający nas świat. Dlatego też każde potężne państwo powinno dostrzec pewną granicę ekonomiczną i militarną. Przesada może doprowadzić do rozpadu, o czym przekonał się Aleksander Wielki. Jego ojciec Filip zbudował mu wielką podstawę do rządzenia, co jego syn wykorzystał aż do przesady. Jednak umiar osiągnąć jest bardzo trudno, w każdej dziedzinie życia. Inną wielką machiną, która rozpadła się od zbyt dużej chęci posiadania była III Rzesza. Państwo to podbiło prawie całą Europę. Po ośmieszeniu Francuzów Hitler nie zamierzał się cofnąć, chciał więcej. Logiczne, że resztki europejskich aliantów stanęła do obrony Anglii. 
Dzisiaj wpis był nieco krótki, jednak obiecuję poprawę. Na pocieszenie zapraszam do odsłuchania utworu Angeli i Jeffa van Dyck "We are all one". Piosenka pochodzi z gry "Medieval II: Total War", a jej przesłanie jest akutalne także dziś. W końcu wojna nigdy się nie zmienia...

PS Nie jestem twórcą filmiku i nie roszczę sobie do niego żadnych praw.

poniedziałek, 21 października 2013

Spec Ops: The Line - recenzja


Niestety coraz rzadziej jesteśmy zaskakiwani przez twórców gier. Dlatego też słysząc o dziele niemieckiego studia Yager byłem bardzo ostrożny. Twórcy obiecywali, że gra nie będzie bezmyślną strzelanką TPP, a grą przedstawiającą prawdziwe piekło wojny. Czytając recenzję w mediach spotkałem się z różnymi opiniami. Postaram się przedstawić w jak najlepszy sposób zalety i wady Spec Ops: The Line.
Tytułem wstępu powiem, że seria Spec Ops istniała na rynku od dłuższego czasu. The Line nie jest powiązane z poprzednikami, w żadnym możliwym sensie. Zarówno skalą budżetu, wykonania jak i podejścia do samej rozgrywki. Zacznę może od opisania założeń fabularnych tej produkcji. Głównym bohaterem Spec Ops: The Line jest Martin Walker, jest on doświadczonym żołnierz Delta Force. Nasz bohater zostaje wysłany do Dubaju w celu odnalezienia Johna Conrada, dowódcy 33 batalionu. Martin przywiązuję ogromną wagę do możliwości odnalezienia tej osoby, gdyż posiada on dług wobec niej. John uratował mu życie na poprzedniej misji. Założenia fabularne może nie wyglądają na imponujące, jednak Spec Ops: The Line posiada najlepszą fabułę w historii strzelanek. Warto wspomnieć, że inspiracją dla twórców była książka Josepha Conrada „Jądro Ciemności” i film Francisa Coppoli „Czas Apokalipsy”.
Początkowo Martin liczy, że wraz ze swoim oddziałem odnajdzie Johna i zostanie bohaterem. Jednak jak wiadomo na wojnie nie ma takich osób. Z czasem kolejne straszliwe wydarzenia będą coraz bardziej pogrążać psychikę Walkera i jego podwładnych. Postaram się ich teraz krótko opisać. Pierwszy z nich to John Lugo – elitarny snajper Delta Force. Jest to człowiek, który za priorytet uznaje wykonanie celu misji. Kolejnym członkiem oddziału jest Alphanso Adams. To gość o mocnym charakterze, który nie boi się być sobą. Widząc wojenne piekło wybiera przede wszystkim niesienie pomocy dla cywili. Jadąc na wojnę wszyscy spodziewają się miłej, przyjemnej zabawy. Cała historia przedstawiona w Spec Ops: The Line jest pełna różnych ukrytych przekazów oraz dylematów moralnych. Tutaj też dzieło Yager pokonuje twór Josepha Conrada. Tutaj to my decydujemy o wszystkim. Każda nasza decyzja musi zostać podjęta natychmiastowo, tylko od Martina zależy co wybierze. Zawsze priorytetem jest mniejsze zło. Teraz postaram się podać przykład takiej sytuacji. Oddział Delta dostaje komunikat o poszukiwanym celu. Jest to pewien pułkownik, który musi przeżyć. Jednak po dotarciu na miejsce okazuje się, że trzeba dokonać trudnego wyboru.
Uratować żołnierza, czy też spróbować uwolnić cywilów. Każda taka decyzja wpływa na relacje w drużynie i doprowadza do wielu konfliktów. W końcu kwestia moralności leży w każdym z nas. Warto dodać, że to co dzieje się w Dubaju nie jest normalne. Tutaj Amerykanie nie są ukazani jako zbawiciele świata. W głównej mierze Delta walczy z... właśnie nimi! Batalion 33 rozgościł się w Dubaju i robi tam co chce. Niestety, na wojnie budzą się pierwotne instynkty ludzkie, niestety kosztem cierpienia cywili. Przez całą grę obserwujemy stopniową przemianę głównego bohatera. Początkowo Martin Walker jest pewnym siebie mężczyzną. Jednak z każdym dniem tego piekła staję się coraz słabszy. np. zaczyna majaczyć ,wymiotować, mieć zwidy. W której innej grze wojna jest przedstawiona tak realistycznie?! Warto dodać, że gra potrafi wmówić, że ty sam jesteś potworem. Dzięki błędnym decyzjom na wojnie giną ludzie, często przypadkowo. Takie wrażenie potęgują różne napisy na ładowaniach np. "Czy wciąż jesteś dobrą osobą?" Może z mojego opisu niewiele wynika, ale genialną fabułę poznacie z samej gry. Jak natomiast się gra w to cudo?
Przypomina to każdy niezły shooter trzeciosobowy. Mamy więc plastyczne osłony i realistycznie działające bronie. Już dla samej rozgrywki warto  zainteresować się tym tytułem, jednak to klimat i fabuła są wisienką na torcie. Teraz postaram się opisać stronę techniczną produktu. Gra powstała na silniku Unreal Engine 3. Jednak jak ona ślicznie wygląda... Mimo swojego wieku Unreal Engine 3 daję radę, stwierdzam iż jest to najładniejsza produkcja oparta na tym enginie. Zniszczony Dubaj jest także miejscem dla eksperymentów fizycznych. Świetne efekty burz piaskowych, zniszczeń jak i wykrywania kolizji są wręcz wybitne. Jako, że testowałem wersję na komputery osobiste muszę opisać też optymalizację. Na moim średniej klasy sprzęcie gra chodziła bardzo płynnie, ''zastanawiała się'' tylko zaraz po wczytaniu. Teraz postaram napisać troszkę o ścieżce dźwiękowej Tutaj panowie z Yager ponownie wykazali się swoim kunsztem. Ścieżka dźwiękowa, która powstała na samą potrzebę gry jest rewelacyjna. Zresztą proszę odsłuchać.



Jednak twórcy wpadli też na inny genialny pomysł. W trakcie większych strzelanin możemy usłyszeć klasyki Rocka z lat 70/80. Wszystko to ma na celu ukazać bezsens wojny. Zabijamy, mordujemy, koniec muzyki. Teraz tylko zastanawiamy się ilu ojców osierociło rodziny. Prawie żadna inna gra nie zmusza nas do takich wniosków. Jednak tutaj jest inaczej. Tutaj pokażę przykład takiej muzyki. 

Warto dodać, że aktorzy bardzo dobrze odegrali wszystkie postacie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Nolan North, człowiek legenda. Podkładał on mnóstwo głosów do przeróżnych gier, ale tutaj pokazał swój wielki kunszt. Zagrał rewelacyjnie i sądzę, że zasłużył sobie tą rolą na same cenne wyróżnienia.
Podsumowując Spec Ops: The Line to dzieło wybitne. Zaczyna ono też być dostrzegane przez znawców kultury, nie tylko fanów gier. Jeśli tylko chcecie przeżyć horror wojny to zapraszam do zagrania. Tym bardziej, że gra kosztuje całkiem niewiele. Grę ukończyłem dwukrotnie, za każdym razem zajęło mi to 6,5 godziny. Obie wycieczki były zupełnie inne, a to przez różne wybory moralne i decyzje. Warto wspomnieć, że gra podsiada też tryb wieloosobowy i kooperację (odpieranie fal przeciwników). Jednak tego typu zabawa nijak ma się do trybu jednoosobowego. Jeśli jednak nie dostrzegliśmy sensu Spec Ops: The Line to najpewniej będziemy  się dobrze bawić w pozostałych trybach. W sumie można stwierdzić, że gra ma wymowę antywojenną. Dodam też, że bez płynnej znajomości języka angielskiego nie ma się co zabierać za grę. Tylko z nią zrozumiemy całą fabułę i docenimy kunszt twórców. Niestety na tej linii polski wydawca zawalił sprawę. (Cenega)

Czas na krótkie podsumowanie. Nie ma gier idealnych. Jednak pomimo drobnych niedopracowań Spec Ops: The Line jest grą niesamowitą. Może też czymś więcej niż tylko bezmyślnym shooterem. Liczę, że Yager stworzy kiedyś kolejną grę o podobnym charakterze. Moim zdaniem jest to najlepszy shooter wojenny na rynku. Brawo dla 2k, które jest ogólnoświatowym wydawcą gry. Gorąco polecam i dziękuję za przeczytanie mojej recenzji!

Ocena 10/10
+klimat
+rozgrywka
+trudne wybory moralne
+znakomita fabuła
+świetna oprawa graficzna
+rewelacyjna oprawa dźwiękowa (muzyka i odgłosy bitwy)
+świetnie dobrani aktorzy
+warto kilka razy przejść
+niezłe multi
+wciągający tryb kooperacji

-brak polskiej wersji językowej ( minus troszkę na siłę, ale wydawca MUSI oferować taką opcję Nie chodzi tutaj o brak zrozumienia treści gry z mojej strony, lecz nie każdy musi płynnie rozumieć język Szekspira)

Na koniec zapraszam do oglądnięcia jednej ze scen Spec Ops: The Line, który gra bardzo silnie na emocjach. Jeśli zamierzasz zagrać, to omiń ten filmik! 

PS Nie jestem autorem filmików i zdjęć. Nie roszczę sobie do nich żadnych praw.




niedziela, 20 października 2013

Hobbit: Niezwykła podróż - krótka recenzja


Ekranizacja książki J.R.R. Tolkiena musi być hitem. Tak pomyślała zdecydowana większość osób wybierająca film z repertuaru kin. Książka była bardzo dobra, niestety Peter Jackson nie stworzył dobrego obrazu. Zacznijmy od tego, że całą historię podzielono na trzy dzieła. Nie ma co ukrywać, że pomysł ten wydawał się dziwny, ale w gruncie rzeczy sensowny. Takie argumenty jak lepsze ukazanie świata Tolkiena czy zgłębienie fabuły też zaprosiły mnie do wygodnego rozsadzenia się w fotelu kinowym. Niestety, zawiodłem się. Okazało się jednak, że Peter Jackson byłby w stanie zrobić ten film w dwóch częściach, a może i jednej nieco dłuższej. To co w książce było odpowiednio wyważone i pozwoliło chłonąć klimat tu zanikło. W filmie występuje mnóstwo dialogów, niestety są one drętwe. Przypomina się też stwierdzenie „masło maślane”, nic nowatorskiego nie wynika z rozmów trwających nawet kilka minut! Dialogi mogą być esencją filmu, pod warunkiem, że wnoszą coś do fabuły i zapadają w pamięć. Niestety tu tak nie jest. Dzieło to zawiera wiele scen walk, niestety poza efektami komputerowymi nie odczujemy w ogóle klimatu książkowego. Warto wspomnieć o grze aktorskiej. Jest ona przeciętna, tylko Ian McKellen nie zawiódł. Gandalfa zagrał w bardzo dobry sposób.
Spodobał mi się ku mojemu zaskoczeniu polski dubbing. Nie kłuje on w uszy i dobrze się go słucha. Może tylko głos Golluma został źle dobrany. Ścieżka dźwiękowa też jest słaba i nie umywa się do tych z innych dzieł Petera Jacksona. Jedynie jeden utwór spodobał mi się, ale była to kilkusekundowa wstawka. Plusem filmu są niewątpliwie niesamowite efekty komputerowe i dobra kreacja świata. To ratuje „Hobbita” przed totalną klęską. Podzielenie filmu na trzy części miało sens z punku widzenia wydawcy. Lepiej zarobić trzy razy więcej niż tylko raz. A taka opcja jest możliwa, gdyż dzieła Petera Jacksona są niezwykle popularne. Myślę, że każdy fan Tolkiena powinien zaryzykować i kupić film. Całej reszcie zdecydowanie odradzam dołączanie do kompanii Thorina.
Najlepiej przeczytać książkę lub obejrzeć ponownie „Władcę pierścieni”. Nie spodobały mi się natomiast sceny wymyślone przez Jacksona. Nie pasowały one w ogóle do uniwersum książkowego i zostały dodane dla przedłużenia filmu. Niestety film ten powstał jedynie do zagryzania pop-cornem w kinie, nie natomiast dla zrobienia porządnego dzieła w realiach Śródziemia. Smutna prawda, ale już nie czekam na drugą część.
Ocena 4/10
+niezły polski dubbing
+dobra kreacja świata „Hobbita”
+świetne efekty komputerowe
-zepsucie klimatu książki i uniwersum
-słabe dialogi
-beznadzieje sceny wymyślone przez reżysera
-sztuczne przedłużanie filmu
-wybranie efektów komputerowych jako priorytetu, niestety kosztem sensownej fabuły, którą znamy z książkowego pierwowzoru
-przeciętna gra aktorska 
PS Nie jestem autorem zdjęć. Ich źródłem jest Internet i nie roszczę sobie do nich żadnych praw.




wtorek, 15 października 2013

Historia miasta Czerkasy


Miejscowość powstała prawdopodobnie w XIII wieku, jednak pierwszy raz zostało wspomniana dopiero w 1384 rokum jako część Wielkiego Księstwa Litewskiego. W tamtych latach ziemiami tymi rządził doskonale nam znany Władysław Jagiełło.
Początkowe zapisy stwierdzały istnienie jedynie portu i małej wioski, jednak z biegiem lat powstało tam miasto. Od końca XV wieku zamek czerkaski był bardzo ważnym miejscem oporu przeciw najazdom  groźnych Tatarów. W ramach Unii Lubelskiej z 1569 roku Czerkasy przyłączono do Korony Królestwa Polskiego, było one siedzibą powiatu należącego do województwa kijowskiego. Osobą wręcz ubóstwianą za działanie na rzecz miasta był polski wojewoda kijowski Eustachy Daszkiewicz. Wbrew wszelkim pozorom jest to postać znaczna, hetman wojsk zaporskich (w latach 1528-1533r.) oraz właśnie starosta czerkaski, kaniowski i krzyczewski. Celem istnienia zamku było odpieranie ataków ze strony Tatarów i wspieranie wypraw na Siewierszczyznę. Szczególnie sławna jest wyprawa z roku 1514 zakończona bitwą pod Orszą, w której wygrały wojska polsko-litewskie mimo znacznie mniejszej liczebności. W 1648 roku Czerkasy zostały zabrane Rzeczypospolitej Obojga Narodów, gdyż zajęli je Kozacy.
Miasto stało się wtedy siedzibą pułku tejże armii. Po zakończeniu wojen z wojskami zaporskimi miasto powróciło do Korony Królestwa Polskiego. W roku 1768 podczas powstań hajdamaków ( byli to rebelianci występujący przeciw Rzeczypospolitej Obojga Narodów) miasto zostało zdobyte i obrabowane. W 1792 roku w ramach II rozbioru miasto zostało przyznane Imperium Rosyjskiemu. Od 1991 roku jest to miasto ukraińskie. Warto też wspomnieć o wspomnieniu  Czerkas w powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem”, pozwolę sobie zacytować fragment rozdziału 8, tomu I:

„Kozacy bowiem grodowi i czerń masami poczęli na Sicz uciekać. Szlachta kupiła się po miastach. Mówiono, że pospolite ruszenie ma być w południowych województwach ogłoszone. Niektórzy też i nie czekając na wici odsyłali żony i dzieci do zamków, a sami ciągnęli pod Czerkasy.” W 2005 roku miasto liczyło 293,3 tysięcy mieszkańców. Samo miasto ma powierzchnię 78 km² natomiast jego obecnym merem(prezydentem, burmistrzem) jest Serhij Odarycz, który należy do Partii Wolnych Demokratów. Ciekawym odnotowania faktem jest, że partnerem miasta jest Bydgoszcz. Czas na krótkie podsumowanie. Mam nadzieję, że wielu czytelników zaciekawiła historia tego miasta. Jest ona bardzo ciekawa i warta poznania dogłębniej, jednak aby to zrobić zapraszam do samych Czerkas.

PS Źródłem obrazków jest Internet, nie jestem autorem ilustracji. 

niedziela, 6 października 2013

Japonia - kraj honoru

Japonia – kraj honoru

Coraz częściej docierają do nas informację, że to Japończycy są autorami ciekawszych projektów technologicznych i gospodarczych. Są to jednak też ludzie honoru, którzy nie posuną się do kradzieży, czy zabójstwa. Skąd to wiem? Wystarczy przyjrzeć się przebogatej historii tego kraju. Państwo japońskie wywodzi się z plemienia, a następnie królestwa Yamato, którego centralnym miejscem była wyspa Honsiu.
Wydarzenia te miał miejsce w VII w.p.n.e. Pierwszym historycznym władcą był Jimmu. Przeskoczmy jednak teraz do X i XI wieku. Do władzy doszedł wtedy cesarz Fujiwara, za jego rządów wyłoniła się nowa klasa rycerska. Mianowicie byli to samurajowie, którzy byli podlegli panom feudalnym. Aż do 1542 roku żaden Europejczyk nie mógł pochwalić się faktem eksploracji Japonii, pierwsi tym osiągnięciem mogli pochwalić się kupcy portugalscy. W XIX wieku kraj musiał określić swoją przynależność. To wtedy doszło do słynnej wojny Boshin, podczas której walczyli ze sobą zwolennicy tradycjonalizmu i gruntownej nowoczesności. Przenieśmy się jednak do czasów I wojny światowej, w której Japonia opowiedziała się po stronie jednego z sojuszu, zwanego Ententą. Jak powszechnie wiadomo wspomniany blok państw wygrał jedną z największych zawieruch w dziejach ludzkości. Przeskoczmy teraz do 1940 roku, gdyż wtedy Japonia dołączyła do państw Osi. Skąd ta nazwa? Od nazwy stolic najważniejszych państw bloku: Berlina-Rzymu-Tokio. Japonia mimo formalnego przynależenia do wspomnianego ugrupowania, praktycznie nie brała udziału w wojnie. Aż do 7 grudnia 1941 roku, gdy Cesarska Marynarka Wojenna zaatakowała amerykańską bazę wojskową Pearl Harbor na Hawajach. Był to jeden z najgorszych dni w historii Stanów Zjednoczonych. Gdy prezydent Roosvelt dowiedział się o ataku był zszokowany. Po tym wydarzeniu Japonia rozpoczęła walkę ze Stanami Zjednoczonymi. Większość potyczek toczyła się na malutkich wyspach Pacyfiku. Japonia ośmieszała wroga, aż do bitwy o Midway, która stała się faktem 4 czerwca 1942 roku, a zakończyła 7 dnia tego samego miesiąca i roku. Była to gigantyczna walka lotniczo-morska. Amerykanie po kilku dniach wygrali bitwę.
Z każdą kolejną potyczką Japończycy zbliżali się ku przegranej. Warto wspomnieć tu o takich bitwach jak obronę lotniska na wyspie Peleliu. Gdybym miał opisać cały udział tego kraju w wojnie, pisałbym do najbliższych wakacji. Amerykanie nigdy nie mogli zrozumieć dlaczego niektórzy Japończycy woleli śmierć od ucieczki. Wynikało to ze sprawy honorowej. Momentem przełomowym było zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Pierwsze miasto zostało zrównane z ziemią 6 sierpnia, a drugie 9 sierpnia 1945 roku. Ówczesny cesarz Hirohito był zmuszony podpisać akt kapitulacji 2 września 1945 roku na pancerniku armii Usa. Cesarz podjął decyzję o poddaniu się tylko dlatego, iż uderzono w obywateli bez żadnej winy. Po wojnie Japonia zaczęła rodzić się na nowo. Przeskoczmy teraz do 11 marca 2011 roku. To wtedy Tsunami spustoszyło ten kraj.
Zginęło mnóstwo ludzi, ale gdyby w szkołach japońskich nie uczono jak się zachować w takiej sytuacji straty byłyby dużo większe. Myślę, iż po przypomnieniu was skróconej historii Japonii( z naciskiem na II wojnę światową) uwierzycie w ludzi honoru. Mieszkańcy tego kraju są nimi z pewnością. Żaden Homefront nie będzie mi wmawiał, że taki kraj skapitulowałby bez walki. Nigdy! Cóż wypada kończyć moją opowieść, zrobię to jednak żegnając się japońskim okrzykiem bojowym.


Banzai!

PS Nie jestem autorem obrazków, źródłem zdjęć jest Internet.